Dokładnie 4 sierpnia minął dokładnie rok od kiedy Adriana poszła do przedszkola...Nie był to łatwy czas dla nas ale myślę że wiele osób ma podobne doświadczenia więc po prostu czekałam aż się zaaklimatyzuje, aż zacznie szczęśliwa przychodzić do domu oraz będzie jadła cokolwiek w przedszkolu....Na niektóre rzeczy się doczekałam, na niektóre jeszcze nie...
Jest dobrze. Tak powiem na wstępie. Jest całkiem dobrze. Adusi zajęło ponad 2 miesiące żeby się przyzwyczaić do nowej sytuacji jaką było pójście do przedszkola i początki były kiepskie...
Myślę że oderwanie od babci (z którą mała spędzała całe dnie przez ostatnie pół roku) oraz przeniesienie Adusi do całkiej obcej rzeczywistości było największym czynnikiem trudnych początków w przedszkolu. Szok kulturowy, który ja również przeżyłam i do tej pory przeżywam (nigdy się nie przyzwyczaję) odegrał dużą rolę w tym wszystkim. Mowa tu o "azjatyckości"- dużo, głośno, wszystko razem na kupie, zero indywidualizmu i jeszcze raz głośno....Dla dziecka chowanego w ciszy i spokoju taki za przeproszeniem "burdel" nie bardzo musiał się spowodować. (Myślę zresztą że gdyby przenieść jakieś tajwańskie dziecko do nas, ono również czułoby się z lekka przerażone).
Nie będę wspominać o barierze językowej oraz gustach jedzeniowych... Jedzenie Adusi nie podeszło do tego stopnia że do tej pory nie tknie niczego oprócz jabłek, melonów, ryżu i chleba przynoszonego przeze mnie. (Ja jak miałam darmowe kolacje z pracy czyli jadłam to co dzieci wytrzymałam może miesiąc i musiałam podziękować i wcisnąć jakąś bajeczkę o tym że nie jestem głodna- a zazwyczaj zjadłabym dosłownie stoliki z krzesełkami z głodu - ale jedzenia, które serwowali tym dzieciom nie dałam rady przetrawić...)
Kolejną kwestią były zaparcia, które zaczęły się praktycznie od września do stycznia i daliśmy radę opanować sytuację. Adzik bał się robić kupkę, sytuacja przez może 2 miesiące była kurczę no dramatyczna. Wstrzymywanie, płacze, bóle brzuszka, bieganie na paluszkach - myślę że każdy rodzic, który zmagał się z tematem wie o co mi chodzi...Pomogły zabawki, dużo zabawek, takich głupotek raczej- naklejki, książeczki, duuuuużo Elsy, które zawsze po udanej kupce dawałam Adusi i w końcu mała zaczęła sama domagać się kupki bo wiedziała że czeka na nią nagroda....Gdy czytałam o tym w internetach podobno psychologowie odradzali takie metody - cóż, u nas podziałała na szczęście i dzisiaj nie muszę jej już niczym przekupywać....
Adusia chodzi do przedszkola mniej lub więcej uśmiechnięta, może kilka razy tylko płakała w ciągu ostatniego półrocza ale wiązało się to z nadciągającą chorobą...A propos chorób to niestety w dalszym ciągu Adzik choruje średnio raz, dwa razy na miesiąc...Ale czekam...Damy rade i wiem że kiedyś jej przejdzie to chorowanie a teraz jestem już zaprawiona w boju i choroba małej to dla mnie chleb powszedni...
Nie do końca jestem zadowolona z tego przedszkola (tak na 97%), trochę mnie razi ta cała tajwańskość i byłabym strasznie zadowolona z prawdziwego międzynarodowego (główny język- angielski) przedszkola ale takich nie ma wiele i nie w miejscu gdzie mieszkamy zatem pocieszam się że i tak Adusia wychowuje się dość "międzynarodowo" i dłuższy pobyt w Polsce o ile nastąpi :) pomoże jej nabrać wprawy w mówieniu po polsku...
Piekne zdjecia jak zawsze. Fajnie, ze Adusia dobrze sie czuje w przedszkolu, ma tam kolezanki i wyglada na zadowolona. Zycze powodzenia w walce z chorobami/Irina.
OdpowiedzUsuń